Nie da się zaprzeczyć, że hiszpańskie kino grozy ostatnio trzyma się mocno i że zdołało wypracować swój własny, łatwo rozpoznawalny styl, jakiego nigdy nie udało się stworzyć Amerykanom – klimat, w którym groza czai się w samym wystroju wnętrz, w mdłym oświetleniu i w groteskowych postaciach, z którymi styka się bohater. Czy może raczej – bohaterka, gdyż cechą wspólną hiszpańskich produkcji jest kobieta w roli głównej. Taki kierunek wyznaczył „Labirynt fauna” Guillermo del Toro, film, który ustawił poprzeczkę bardzo wysoko i którego tytuł pojawia się odtąd w hasłach reklamujących kolejne horrory rodem z Hiszpanii. Również „Oczy Julii”, choć akurat horrorem ten film nie jest.
Julia dowiaduje się o samobójczej śmierci swojej siostry, kiedy wraz z mężem przyjeżdża do niej w odwiedziny. Pewne okoliczności budzą jej podejrzenia, podejmuje więc kroki, dzięki którym chce rozwiązać zagadkę tego samobójstwa, które według niej wcale samobójstwem nie jest. Śledztwo utrudnia fakt, że Julia cierpi na chorobę, która w każdej chwili może pozbawić ją wzroku – podobnie jak jej siostra. Czy ten fakt miał coś wspólnego ze śmiercią Sary? Wszystko wskazuje na to, że tak…
„Oczy Julii” to film, który ogląda się z prawdziwą przyjemnością. Hiszpanie wiedzą, jak ustawić kamerę, jak oświetlić scenę, jakie rekwizyty na niej wyeksponować, aby tylko dzięki temu ukazać zarówno piękno, jak i niebezpieczeństwo czające się zawsze w pobliżu bohatera. Przygaszone barwy, niebiesko-szara tonacja i ciasno upakowane na osiedlu domki wywołują wrażenie wiszącej w powietrzu, nadciągającej burzy, nawet kiedy akurat w filmie nie pada. Wnętrza domów, słabo oświetlone, pełne staroświeckich mebli i zabytkowych bibelotów, obwieszone obrazami i kilimami, wydają się skrywać w sobie niewypowiedziane, ale przerażające tajemnice – nawet jeśli w domu mieszka jedynie samotna niewidoma staruszka. Pacjentki kliniki zajmującej się osobami ociemniałymi, pomiędzy które trafia w czasie swojego śledztwa Julia, pokazane są niemal jak istoty z obcej planety – piękne, nagie kobiety połączone wspólnym nieszczęściem, odsunięte od świata ludzi widzących, ale obdarzone budzącym w Julii trwogę szóstym zmysłem, który umożliwia im „widzenie” więcej. Tak, klimat to jedna z tych rzeczy, dla których warto obejrzeć „Oczy Julii”.
Kolejny ciekawy zabieg wymaga ode mnie niewielkiego spojlera, którego jednak można się domyślić jeszcze przed obejrzeniem filmu: kiedy Julia traci w końcu wzrok, kamera umyślnie omija twarze osób, z którymi kobieta rozmawia. Nie tylko ona więc, ale i widz nie ma pojęcia, jak wygląda jej rozmówca, jaki ma wyraz twarzy, kiedy się do niej zwraca, i czy rzeczywiście jest tym, za kogo uważa go Julia. Takich sztuczek jest w filmie więcej, tak więc widz może w pewnym sensie wczuć się w położenie bohaterki, kiedy ta po omacku próbuje orientować się w swoim położeniu.
„Los ojos de Julia” nie dorównuje raczej bajkowo-brutalnemu „Labiryntowi fauna” ani onirycznemu „Sierocińcowi”, więc jeśli ktoś nastawia się na kino tego rodzaju, zapewne poczuje się rozczarowany. Jest to jednak dość sprawnie skonstruowany thriller, pozytywnie wyróżniający się na tle dominujących hollywoodzkich produkcji. Mimo kilku nieścisłości, które można usprawiedliwić chęcią zbudowania odpowiedniego klimatu (a jak już mówiłam, klimat hiszpańskich filmów to podstawa!), i nie zawsze logicznych zachowań bohaterów, myślę, że warto poświęcić niecałe dwie godziny życia na jego obejrzenie.